Kajsa Ingemarsson - Żółte cytrynki
"Agnes to prawdziwa szczęściara - wyrwała się z sennego miasteczka i
samodzielnie układa sobie życie w stolicy. Ma prestiżową posadę,
wspierającą ją rodzinę, kochającego chłopaka
i oddaną przyjaciółkę, którą zna na wylot. A może jednak nie? Nagle
bezpieczny świat Agnes zaczyna się rozsypywać. Po odrzuceniu zalotów
szefa traci pracę, ukochany porzuca ją dla atrakcyjnej piosenkarki, a
później jest już tylko gorzej. Jak mówi jej przyjaciółka - w życiu
każdego następuje punkt zwrotny. Czy nowa, od początku kręta droga,
powiedzie Agnes do sukcesów zawodowych i osobistego szczęścia? Żółte
cytrynki to opowieść o odnajdywaniu siebie, miłości i przyjaźni, odwadze
podejmowania ryzyka i dokonywania wyborów."
W ten sposób opisywana jest książka , która całkiem przypadkiem wpadła w moje ręce i pozostawiła po sobie bardzo ciepłe uczucia choć długo nie mogłam się zdobyć na to by ją otworzyć. Czy to wina okładki? Może znaczka " komedia romantyczna"? Zaskoczenie było duże. Książka miła i przyjemna, nawet nie zauważyłam kiedy ją przeczytałam. Czemu? Jest jakby z życia wzięta, opisane sytuacje jakby z mojego podwórka, czasem skłoniły mnie do spojrzenia z innej strony na rzeczy obok.
Nie zaliczyłabym jej jednak do romantycznych gdyż romantyzmu w niej się nie dopatrzyłam i co ważniejsze nie ma w niej typowych schematów charakteryzujących tak sygnowane książki: nie ma księciów z bajki, cudownych nawróceń złych partnerów, miłości od pierwszego wejrzenia, szalonych wzlotów.... I choć od początku można się domyślić kto będzie tym jedynym, jak potoczą się sprawy ta zwyczajowość życia bohaterów, znajome przeżycia zatrzymały mnie przy niej aż do ostatniej kartki.
"Książki są jak
towarzystwo, które sobie człowiek dobiera"
Monteskiusz