sobota, 26 października 2013

110. M156 RTO II



Już dawno skończyłam ten hafcik, kawał czasu jest już u nowego właściciela, a jak się okazało zapomniałam całkiem Wam pokazać jak mi wyszedł. Tu ***  pokazywałam króliczka, a teraz już cała reszta.
Miś dostał ode mnie bardzo żywsze kolorki:

 



Nie byłam pewna jaki efekt da ta cieniowana szarość, ale teraz jestem zadowolona.
Po raz kolejny muszę się pozachwycać ile dają kontury. Wszystko tak ożywa w miarę nabierania ostrości.


 .
Kiedyś chciałabym zrobić całą tą serię, niestety lista haftów, które chcę wyszyć stale i dość szybko rośnie, nie ma tylko takiej mocy przerobowej i czasu by z nią nadążać.

niedziela, 20 października 2013

109. Wschody do nieba

Książek Piotra Kołodziejczaka nigdy nie oceniałam pod względem wartości literackich. Ani się do tego nadaje, nie jestem przecież nawet polonistką, o znawcy literatury nie wspominając. Nie mam też takiej potrzeby. Książki mają wypełnić mój czas, wciągnąć w swoją akcję, oderwał choć na chwilę od codzienności. Dlatego też nie oczekuję, że wszystko co przeczytam ma być ”literackim majstersztykiem”. Analizą literacką więc niech zajmą się inni.
Opowieści pana Kołodziejczaka sprawdzają się w tym „zajmowaniu myśli’, a kilka już miałam okazję przeczytać. „Na chwilkę” gdyż jak poprzednio czytanie zajęło mi kilka godzin jednego dnia. Co mają w sobie te książki, że nie potrafię się od nich oderwać?

Nie piszę tych słów na świeżo po przeczytaniu książki. Przez czas pomiędzy zwalczałam choróbsko i dopiero teraz czuję się na siłach by zasiąść do pióra. (I to dosłownie, gdyż jak się okazało czasami myśli znacznie łatwiej płyną na papier niż monitor komputera, a do piór zamiast długopisów mam od dziecka słabość.)
Myślałam, czy nie powinnam przeczytać „Wschodów do nieba” jeszcze raz zanim zacznę coś pisać po czym zdałam sobie sprawę, że doskonale pamiętam swoje odczucia i wrażenie z czasy czytania i tych chwil po.



„Wschody do nieba to pełna przygód powieść, z humorem opisująca absurdy gierkowskiej epoki. Warszawa, lata siedemdziesiąte. Środowisko młodzieży licealnej.
Poznając liczne przygody bohaterów książki dowiadujemy się, że niezależnie od czasów, w których żyjemy, młodzież jest taka sama - ambitna, niebanalna, pomysłowa, kochająca dobrą zabawę.
Obok barwnego życia licealistów nieoczekiwanie rodzi się piękne uczucie pomiędzy uczniem a nauczycielką matematyki. Czy ten związek ma szanse przetrwania...?” (opis z okładki)

W książkach Piotra Kołodziejczaka zawsze uderzała mnie codzienność sytuacji, autentyczność postaci, pewna uniwersalność dzięki której miało się wrażenie, że to mogło się wydarzyć tuż za rogiem, może nawet rodzinie z sąsiedniego domu. Jakbym słuchała opowieści znajomych, zasłyszane gdzieś historie.
Na pewno ni można się sugerować opisem z okładki,  do czego również przyzwyczaiły mnie książki tego autora. Opis ten nie oddaje nawet połowy tematu tej opowieści. Żeby dowiedzieć się o czym jest trzeba po prostu ją przeczytać, a nie tylko zerknąć na okładkę.

Autor stawia ciekawą tezę, z którą nie mogę się nie zgodzić: nie żyjemy jeden raz, każdy nowy etap naszego życia jest kolejnym „życiem w życiu”. Poszłabym dalej: w każdym kolejnym etapie naszego życia odgrywany inną rolę, zależnie od tego czego od nas się oczekuje. Mamy więc Zycie dziecka, rodzica, brata, siostry, wnuka, ucznia, studenta itd. Itd. I nie zawsze w każdej z tych ról jesteśmy tacy sami.

Fabuła jest jakby zbiorem opowiastek z życia jednej licealnej klasy. Kilka zabawnych historii, różne problemy z jakimi boryka się młodzież, zakochania, zauroczenia, przyjaźnie, spotkania w parku na wino, eksperymenty z zakazanymi substancjami, zakazane uczucia, ciekawa galeria postaci i nauczycieli, w których każdy mógłby odnaleźć jak nie siebie  to na pewno kogoś ze szkolnej ławy. Przyjemnie się czyta  równocześnie wspominając swoje własne przeżycia. Do tego skłania ta książka. Moją pierwszą myślą po jej przeczytaniu było:  co się stało z moją klasą… reszta wieczoru upłynęła mi na wspominkach.

Czytając „Wschody do nieba” odnosi się wrażenie jakby autor raczył garścią anegdot ze swoich licealnych czasów. Przez chwilę miałam ochotę poszukać gdzieś informacji o tym, po czym zdałam sobie sprawę, że przecież to nie ma aż takiego znaczenia czy pan Piotr Kołodziejczak opisał swoje wspomnienia, może gdzieś zasłyszane, a może wszystko to zostało wymyślone. Nie jest to ważne gdyż opowieść ta okazuje się swoistym katalizatorem własnych wspomnień. Chodź akcja toczy się w latach 70-tych, a sama dość niedawno obchodziłam dziesięciolecie matury, opisana klasa wydała mi się bardzo bliska, swojska. Widać młodzież nie zależnie od czasu ma te same problemy, nadzieje, obawy i marzenia…
Miło jest choćby na chwilę wrócić do tych czasów.

Za książkę dziękuje:

piątek, 11 października 2013

108. Śliwki w cieście i nie tylko

Rozchorowałam się dlatego mało "działam", ale tuż przed chorobą owładnęły mną śliwki.
było więc ciasto ze śliwkami, a raczej śliwki w cieście:
miało być dużo śliwek, mało ciasta :)
a robi się prościutko:
pół szklanki maki
190g masła
szklanka cukru
1 jajko
1 żółtko
opakowanie cukru waniliowego
2 łyżeczki proszku do pieczenia
śliwki
Zagniatamy zwyczajne kruche ciasto, owijamy w folię aluminiową i wstawiamy do lodówki na 30 minut.
Przez ten czas myjemy śliwki i wyjmujemy pestki.
Na blachę wykładamy ciasto, na nie połówki śliwek i kruszonkę na wierzch.
Pieczemy 30 minut w 180 stopniach
Robiłam z podwójnych porcji.

Oprócz tego śliwki zamieniły się m.in w kompoty:

Pragnę też bardzo podziękować dwóm utalentowanym blogerkom:
Bori Bori, za kolczyki jakich jeszcze nie miałam:

oraz Kindze za cudowną paczkę:
Same widzicie jakie cuda. W dodatku to moje pierwsze spotkanie z papierową wikliną  :)

Dziewczyny z Paru chwil wytchnienia wyposażyły mnie w bardziej ambitną lekturę:

Bardzo wszystkim dziękuję!!

"Przyjaciel to prezent, któy robisz sobie samemu" - R.L. Stevenson

czwartek, 3 października 2013

107. Sekrety notatnika

Sekrety notatnika - Eva Haas
Zachęcił mnie do tej książki opis:
„Prawdziwa historia rodzinna okryta tajemnicą przez cztery pokolenia. Początek dała jej płomienna miłość księcia Prus Augusta do Emilie, młodej polskiej arystokratki. Po śmierci Augusta dwór pruski zadbał o to, by wymazać z kart historii wszelkie wzmianki o ostatniej żonie księcia oraz ich jedynej córce, którą oddano na wychowanie żydowskiej rodzinie, co miało ochronić ją przed wrogością dworu. Ponad sto lat później Anna Jaretzki – wnuczka książęcej pary i babka autorki – zginie z wyczerpania w drodze do obozu w Auschwitz.
Eve Haas miała zaledwie osiem lat i była żydowską uczennicą w berlińskiej szkole, gdy naziści zaczęli niszczyć świat, który znała i w którym czuła się bezpieczna. Szczęśliwie jej rodzicom udało się wywieźć dzieci z Niemiec do Londynu, gdzie wszyscy rozpoczęli nowe życie. Dla Eve groza wojny należała do przeszłości – aż do dnia, w którym odziedziczyła cenny rodzinny notatnik, skrywający zdumiewające dzieje czterech pokoleń jej rodziny. Mimo zakazu ojca Eve postanowiła się dowiedzieć, w jaki sposób jej praprababka weszła do królewskiego rodu i dlaczego jej babka zginęła z rąk nazistów.”

Przyciągająca oko i dająca do myślenia okładka również miała w tym swoją zasługę.

Z wielką chęcią zabrałam się za czytanie.
Niestety im bliżej byłam końca tym mój entuzjazm gasł. Spodziewałam się interesującej historii z przed lat, a co dostałam? Dziennik z poszukiwań i badań autorki jak również opowieść o jej rodzinie w trudnych wojennych i powojennych latach. Godne pochwały jest to dążenie do poznania prawy i odkrycia swoich korzeni, ale nie tego oczekiwałam. Gdy myślę o tej książce odczuwam ten niedostatek, choć rozumiem, że dużym osiągnięciem było zdobycie przez Eve Haas i jej rodzinę tych wszystkich informacji nawet ryzykując swoje życie. Czasy i okoliczności, w których zabrała się za to nie były najbezpieczniejsze. Doceniam ten wysiłek by odkryć fakty skazane na zapomnienie, dlatego też mogę nawet wybaczyć styl, który momentami czytania nie ułatwiał. Historia, która wyszła na światło dzienne byłą tak poruszająca, zaskakująca i wciągająca, a było jej tak mało, ot tyle co w opisie.
Wpadłam jednak w pułapkę swoich własnych oczekiwań. Pozostaje mi liczyć na to że może ktoś kiedyś stworzy powieść na podstawie odkrytych przez Evę Haas informacji, na pewno byłaby bardzo interesująca. Niestety będzie to już tylko fikcja.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...