poniedziałek, 29 października 2012

58. Miodowo


Zostałam poproszona o przepisy na ciasta z chrzcin, a już tak mam, że jak prosi ktoś kogo lubię to trudno mi odmówić, zresztą czemu bym miała? Ale nie zanudzę Was wszystkimi trzema na raz. Na początek MIODOWNIK, czyli to z pierwszego planu, najniższe, ale wg mnie najsmaczniejsze.
Ciasto, które towarzyszy mi od najwcześniejszych lat. Kiedyś babcia robiła je na wszystkie ważniejsze święta. Więc jak chrzciny jej prawnuczki miałyby się obejść bez niego? Co prawda babci pod tym względem nie dorównam, ale najważniejsze że smaczne było. Miało też nie być za wysokie żeby gościom zostało miejsce na tort, stąd tylko 3 warstwy, nie za grube bo blacha była spora.

Składniki:
1/2 kostki margaryny lub masła
2 duże łyżki miodu
szklanka cukru pudru
4 szklanki mąki
łyżeczka sody
2 jajka
½ litra mleka
Budyń waniliowy
½ kostki masła
3 łyżki cukru pudru
dżem z czarnej porzeczki lub inny wedle uznania, ciasto jednak wychodzi słodkie dlatego kwaśny dżem wspaniale harmonizuje  z nim.

W garnku rozpuszczamy pół kostki margaryny, dodajemy miód i cukier. Gotujemy na wolnym ogniu 5 minut ciągle mieszając aż masa będzie jednolita. Studzimy mieszając od czasu do czasu. Gdy będzie już tylko ciepła dodajemy mąkę sodę oraz jajka i wyrabiamy.
Dzielimy na części, w zależności od liczby warstw. (U mnie były 4 warstwy ale do tego ciasta zużyłam tylko 3). Każdą z nich rozwałkowujemy do blach i pieczemy oddzielnie przez 15 minut w 180 stopniach.
Tak przygotowane warstwy mogą spokojnie przeleżeć kilka dni w papierze, nawet jest to zalecane, stają się wtedy znacznie bardziej kruche i mają lepszy smak. Nie mówiąc już o tym, że można je przygotować zanim świąteczna gorączka nas porwie. Podobno można je przechowywać nawet 3 miesiące ale nie próbowałam, u mnie jest to zazwyczaj kwestia tygodnia, góra dwóch.
Masa również jest prosta: gotujmy budyń, masło ucierany z cukrem pudrem. Nadal ucierając dodajemy przestudzony budyń (jak ktoś lubi może do niej dodać np. rodzynki).
Warstwy ciasta przekładamy kremem pamiętając żeby jedną z nich przesmarować też dżemem.
Na wierzch można dać polewę czekoladową , jest wtedy równie dobre.

Macie też takie ciasta, które towarzyszą wam od dziecka?



W zeszłym tygodniu dostałam też paczkę od Kasi J, z wygranymi książeczkami:

Bardzo lubię zaglądać na jej blog, pełno tam wspaniałych recenzji i ciekawych wydawniczych nowości, dlatego tym bardziej cieszy mnie, że doceniła mój komentarz konkursowy.
Kasiu jeszcze raz bardzo dziękuję!

Wracając do cytatu z ostatniego postu  to również nie darzę uwielbieniem pani Manueli, ale cytat mi się bardzo spodobał.
Więc tym razem cytat, który daje mi ostatnio dużo do myślenia, raz się z nim zgadzam innym razem wręcz przeciwnie:

„W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.” - Carlos Ruiz Zafón

piątek, 26 października 2012

57. Za morzem....

Zamiast delektować się wspaniałymi kolorami jesieni tęsknię za latem i za jego ciepłem (Latem tęsknię za jesiennym chłodem i jak tu dogodzić?). Nie pojechałam w tym roku nad morze to mi się za nim zatęskniło.
Prosto, typowo, zwyczajnie bo miała być na co dzień.

Odwiedził mnie także listonosz z prezentem za złapany licznik, tym razem od natanny na jednym z jej blogów.
Już mnie palce swędzą , żeby spróbować zrobić takie kwiaty, zakładka w książce a co do biżuterii to już nawet zostałam poproszona o pożyczenie, więc jak widać się podoba. Natanno jeszcze raz bardzo dziękuję, A wszystkich zapraszam do zaglądania na jej blogi, można tam sporo ładnych rzeczy pooglądać.

Po ostatniej wizycie w bibliotece  do przeczytania zostało mi jeszcze troszkę:
1.  Debbie Macomber - Ogród Suzanny
2. Alice Hoffman - Trzeci anioł
3. Monika Szwaja - Powtórka z morderstwa
4. Sharon Owens - Herbaciarnia pod morwami
5. Graham Masterton - Dziewiąty koszmar
6. John Grisham - Theodore Boone
7. Julia Navarro - Krew niewinnych
 Czyli jak widać przeróżne gatunki. Jaki nastrój taka książka.
"Spo­wiadałam się krótko. Ksiądz był za­dowo­lony z czys­tości me­go życia i myśli.
- Wi­dujesz, córko, anioły? - zdzi­wił się, gdy mu o tym wspomniałam.
- Tak, ojcze.
- Anioły są no­siciela­mi no­win, czy coś ci przekazały?
- Wy­jawiły, cze­mu stoją za człowiekiem, a nie przed nim.
- Tak?
- Bo łat­wiej im ko­pać dra­nia w tyłek niż ciągnąć za sobą przez całe życie.
- Fan­tazje, mo­ja córko, fantazje.
- Pow­tarzam, co usłyszałam. " - Manuela Gretkowska

poniedziałek, 22 października 2012

56. Miło mi

Dziś bardzo męczący zień bo bardzo męczącym tygodniu. Jeszcze długo potrwa sprzątanie ale najważniejsze że chrzciny się odbyły a przyjęcie po nim było bardzo fajne. Nie spodziewaliśmy się, że goście tak długo posiedzą. Ale co się dziwić, moja chrześnica jest naprawdę słodka więc jak od niej odejść na krok? A jak to się już udało przybyli natykali się na takie słodkości:

A ich zadowolenie było nagrodą za te godziny stania w kuchni i przy piekarniku.

Słodko i miło mi bardzo także dlatego że przyszła do mnie paczuszka za złapanie licznika na blogu Beaty
Nagrodą miał być biżuteryjny upominek, a dostałam o wiele więcej!

filcowego kolorowego aniołka, będzie on już Aniołem Stróżem
Bombkę! śliczna prawda? Już nawet wiem gdzie niedługo zawiśnie!
Szydełkowe korale! Moje pierwsze choć od dawna podobały mi się takie!
Oraz kolczyki! Równie zielone jak korale i jedna strona bombki. Tylko nie wiem skąd Beata wiedziała, że to mój ulubiony kolor?
Beato, jeszcze raz bardzo dziękuje za taką wspaniałą paczkę!
A wszystkich zapraszam na jej bloga bo jest tam co oglądać.

Dostałam także wyróżnienia:
od Tafcik


i o od  -pusi-

Dziewczyny bardzo wam dziękuje za te wyróżnienia i swoim już zwyczajem przekazuje je dalej wszystkim moim obserwatorom i zaglądającym do mnie.

czwartek, 18 października 2012

55. Ballet Primer

Wspominałam, że planuję zrobić kolejną baletniczkę, tym razem to nie Prima Ballerina, albo może ona tylko w czasie ćwiczeń ;) 
Troszkę zadziera nosa, może dlatego robiłam ją dłużej niż poprzednią. Ciężko znaleźć chwilę wolnego czasu dla takiej niemiłej.
Tym razem również jako pierwsze pojawiły się nogi. Za kolejnym podejściem spódniczka i trykot.
Kolejna dwa podejścia i jest już cała, a za piątym była już cała.
I nie londynka, postawiłam na kolorek, który sama chciałam mieć i od kilku dni mam na głowie. 
Kiedyś zrobię i blond baletnice, jeszcze kilka póz mi zostało więc na pewno się załapie.


sobota, 13 października 2012

54. Ból kamieni

Milena Agus - Ból kamieni

„Powieść o czekaniu i poszukiwaniu. Historia kobiety opowiedziana przez jej wnuczkę.
Babcię narratorki poznajemy w 1943 roku, kiedy wbrew własnej woli wychodzi za mąż za czterdziestoletniego wdowca, do szaleństwa w niej zakochanego. Dziwne to małżeństwo – dwoje ludzi, którzy prawie ze sobą nie rozmawiają i sypiają po przeciwnych stronach łóżka. Siedem lat później kobieta zostaje skierowana na leczenie do uzdrowiska. Tam poznaje Weterana – mężczyznę żonatego, kalekę – którego pokocha. Po raz pierwszy pokocha naprawdę. Przez całe dalsze życie będzie wracała pamięcią do tamtego czasu i szukała swojej miłości. Czy uda jej się znaleźć spełnienie?
Autorka subtelnie łączy opisy świata zewnętrznego – powojenna Sardynia – i wewnętrznego, w którym najważniejsze jest uczucie.
Bez patosu, morałów czy banału, za to z lekkością i poczuciem humoru. Wartościowa, piękna powieść. „

Ta nota wydawcy opisuje główny wątek książki – historię kobiety poszukującej miłości, spełnienia i zrozumienia. Uważana w swojej rodzinie i wiosce za wariatkę, niezrozumiana, oddana za mąż człowiekowi, którego nie kocha i nie potrafi pokochać, z którym nawet nie ma o czym porozmawiać. Choć w końcu ową miłość znajduje nie dane jest jej długo się nią cieszyć. Jej wspomnienie i nadzieje, że może jeszcze kiedyś się spotkają nie pozwala jej odnaleźć szczęścia i miłości w domu, u boku męża i syna. Poznajemy tę nietuzinkowa kobietę z jej pamiętnika, z opisu jej wnuczki, z własnych przemyśleń, Az do znakującego zakończenia.
Autorka na zaledwie  120 stronach, w oszczędnym a czasem dość twardym stylu pozbawionym wszelkich ozdobników jednocześnie przedstawia nam migawki z  życie na Sardynii, historii Włoch. Tymi samymi Prostami słowami piszę o uczuciach pokazując nam różne pokłady emocji, nie okrytych w ładne słówka. Dość ciekawym zabiegiem było zostawienie niektórych wyrazów, zwrotów zdań w oryginalnym języku i zamieszczenie dla czytelników przypisów. Pozwoliło to lepiej odczuć tę włoską atmosferę.
Ksiązka jest smutna, nostalgiczna: los wiele razy doświadczał bohaterkę, akcja skupia się w głównej mierze na tych niemiłych wydarzeniach choć były i te piękne. Smutne jest to poszukiwanie miłości, życie bez niej, wspaniale ujęte w tym fragmencie:

„Babcia zawsze zastanawiała się, jak to jest z tą miłością, która jeśli nie chce, nie przychodzi, mimo łóżka, i serdeczności, i dobrych uczynków, i jakie to dziwne, że właśnie tej najważniejszej ze wszystkich rzeczy nie można w żaden sposób zmusić, żeby przyszła”.
Smutne jest, że kobieta nie dostrzegała szczęścia które ma wspominając całe życie chwile z „tym innym” nie dając przez to sobie szans na pokochanie męża:

„Kiedy babcia zdała sobie sprawę, że jest już stara, powiedziała mi, że boi się śmierci. Nie ze względu na samą śmierć, która pewnie była jak pójście do łóżka albo jak podróżowanie, ale babcia wiedziała, że Bóg się na nią obraził. Dlatego że dał jej tyle pięknych rzeczy na tym świecie, a ona nie potrafiła być szczęśliwa. Tego Bóg nie mógł wybaczyć. W głębi ducha miała nadzieję, że jest naprawdę szalona, bo jeśli była zdrowa na umyśle - to z całą pewnością czekało ją piekło.”

Przez tę jej krótkowzroczność nie mogłam jej polubić choć uznałam ją za postać bardzo ciekawa, niekiedy odważną i konsekwentną a jednocześnie delikatną i marzycielska.

Książka na pewno jest piękna i wartościowa, skłaniająca do refleksji, nie żałuję tych kilku chwil poświęconych na jej przeczytanie (w ramach wyzwania Book-Trotter) ale nie czuję zachwytu. Wiem również że po kilku chwilach refleksji pewnie o niej zapomnę.


środa, 10 października 2012

53. Zielono złoto mi

Czasem się zdarza, że coś wpadnie mi przypadkiem w ręce i od razu muszę jakoś to wykorzystać. Tak było w przypadku zielonych koralików w złote wzorki.


Zwyczajne, ale koraliki jak na mnie same w sobie są bardzo ozdobne, a do tego  staro - złoty i zielony, dwa  kolory, które ostatnio bardzo mi się podobają.

Bratowa stwierdziła, że są świąteczne bo wyglądają jak bobki na choinkę ;)

W niedzielę poczułam posmak lata:
 Prosto z krzaczka! A co najfajniejsze to jeszcze kilka będzie, oby tylko pogoda pozwoliła im dojrzeć.

W domu czekała na mnie także przesyłka od Romayi.
 Cudny przepiśnik za drobną pomoc.
Jeszcze raz za niego dziękuję!
A jak macie ochotę pooglądać inne, równe piękne to zapraszam na jej bloga.



sobota, 6 października 2012

52. Jedwab

Baricco Alessandro – Jedwab

„Jedwab to jedna z najgłośniejszych powieści włoskich ostatnich lat i światowy bestseller. Nastrojowa, pełna poetyckiego czaru opowieść o francuskim kupcu Hervé Joncour, trudniącym się importem kokonów jedwabnikowych do swojego rodzinnego miasteczka Lavilledieu, opowieść o jego podróżach do Egiptu i Syrii, a następnie do Japonii na koniec świata gdzie poznaje prześliczną młodą dziewczynę, wreszcie opowieść o ich nigdy nie wyznanej sobie miłości.”

Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z taką książką. 108 stron i 65 rozdziałów. Jeden wieczór czytania, zaledwie dwie godziny, a refleksji o niej kilkanaście.
W zwięzłych rozdziałach (najkrótszy bowiem to zaledwie 3 zdania, półtorej linijki) poznajemy życie bohatera trudniącego się „importem” jajeczek jedwabników dla swojego miasteczka, jego podróżach, miłości, przyjaźni, wierności, namiętności… Na pierwszy rzut oka banalne, ale… spotykamy wiele niedomówień które pozwalają nam samym interpretować słowa, wydarzenia. Z jednej strony mamy przedstawioną sytuację z drugiej jednak nie wiemy do końca co się wydarzyło, sami musimy się tego domyślić. Aż do wspaniałego zakończenia nadającego książce dodatkowej niesamowitości.
Krótkie zwięzłe zdania pozbawione opisów, czasem jakby same suche fakty, niewiele stron, a jednak  historia ta jawi się nam przed oczami w pełnych kolorach. Wspaniały dobór słów, powtarzanie pewnych fraz, tempo akcji, rytmiczność słów… jakby zamknąć lirykę w prozie.
„Jedwab” jest doskonałym przykładem tego, że w niewiele słowach można zawrzeć więcej treści niż w wielkim tomisku, w którym po łowach po prostu się przelatuje wzrokiem. Tu każde ma znaczenie budując atmosferę niedopowiedzenie, magii, jest pełne znaczeń i emocji.
Trzymając ją w dłoni i przeglądając na szybko pomyślałam sobie, że jest dziwna, za krótka. Zaśmiałam się nawet że to powieść autobusowo - przystankowa – każdy rozdział zdąży się przeczytać zanim autobus stanie na kolejnym przystanku. Jednak całą podróż można przebyć zgłębiając zaledwie kilka zdań. Nie jest to utwór dla każdego, czego można się spodziewać ukazuje nam sam autor na pierwszych stronach książki pisząc:

„To nie jest powieść. Ani nawet opowiadanie. To pewna historia. Zaczyna się od mężczyzny, który przemierza świat, a kończy jeziorem w wietrzny dzień. Mężczyzna nazywa się Hervé Joncour. Jak się nazywa jezioro, nie wiadomo.
Można by powiedzieć, że jest to historia miłosna. Ale gdyby tylko o to chodziło, nie warto byłoby opowiadać. Są tu pragnienia i cierpienia, które znasz dobrze, ale nie znajdujesz słowa zdolnego je wyrazić. W każdym razie nie jest to słowo miłość. (To znana sprawa. Kiedy nie potrafisz wyrazić czegoś jednym słowem, posługujesz się całą historią. Tak się to robi. Od wieków).
Każda historia ma swoją muzykę. Ta ma muzykę białą. Trzeba to koniecznie powiedzieć, bo biała muzyka jest muzyką dziwną, czasami cię zaskakuje: gra się ją cicho i tańczy powoli. Jeśli jest dobrze grana, masz wrażenie, że słyszysz muzykę ciszy, a znakomici tancerze wydają ci się nieruchomi. Biała muzyka jest czymś diabelnie trudnym.
To właściwie wszystko. Należałoby może wyjaśnić, że jest to historia dziewiętnastowieczna: aby nikt nic spodziewał się samolotów, pralek i psychoanalityków. Nie ma ich tutaj.
Może innym razem.”
Alessandro Baricco

W tym momencie już wiedziałam, że nie odłożę tej książki.

Wiem, że na podstawie książki powstał film. Wiem też, że nawet najlepsza obsada i najwspanialsza gra aktorska nie oddadzą tego co te zapisane strony.


 A książkę przeczytałam w ramach wyzwania Book-Trotter. W październiku - literatura włoska.

wtorek, 2 października 2012

51. Ciepło zimno

Kruszynka, a dokładnie kolejna z jej akcji zachęciła mnie do podzielenia się zabójczym ciastem (dla niewiernego narzeczonego). 
Proponuje więc ciasto, które robi wrażenie, jakby się można było spodziewać z mojej ostatnio najczęściej używanej książki z przepisami: Czekolada, łatwe i pyszne przepisy krok po kroku. 
A że zemsta najlepiej smakuje na zimno to pieczone ciasto lodami stoi!

Gorąca Alaska

 Składniki
2 jajka
4 łyżki cukru pudru
5 łyżek mąki pszennej
2 łyżki kakao
1  l lodów czekoladowych (choć inny smak i kolor może dać ciekawy efekt)
3 białka
150 g cukru

* ucieramy jaja z cukier na gęstą masę, dodajemy przesianą mąkę i kakao w proszku, delikatnie mieszamy
* wylewamy ciasto do nasmarowanej formy i pieczemy w piekarniku  rozgrzanym do 220 stopni 7 minut albo do chwili gdy ciasto będzie się uginać przy dotknięciu. (mniejsza temperatura wydłuża czas)
* białka ubijamy na sztywno i stopniowo dodajemy cukier aż do powstania  gęstej lśniącej masy
* na wystudzony biszkopt wykładamy lody tak aby utworzyły wzgórek
*  lody oblewamy warstwą piany tak by przykryła je całkowicie
* wstawiany do piekarnika aby beza się zapiekła, na ok 5 minut. Podajemy natychmiast!

Zabójczy efekt, a jak też powiedział mój brat, tyle różnych konsystencji że każda truciznę da się ukryć.
Niestety musiałam posłużyć się zdjęciem z książki :(

Bardzo lubię Hoje,  a najbardziej zapach ich kwiatów odczuwalny szczególnie wieczorami.
Mogę znów się nim cieszyć:

Niestety to pewnie będzie ostatni raz w tym roku.


"Człowieka tak bardzo pochłaniają myśli i plany na przyszłość, że przypomina sobie o życiu dopiero wtedy, gdy jego dni na ziemi są policzone. Ale wówczas na wszystko jest już za późno". - Paulo Coelho
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...